Wędkarskie wpadki...
: 28 paź 2002, 10:45
Proponuję małą wymianę doświadczeń. Nasze wpadki nad wodą to najlepsze lekcje wędkarstwa. Długo o nich pamiętamy, a im więcej ich odkrywamy, tym lepszymi stajemy się wędkarzami. Ot i wszystko.
Na początek moja wpadka...
Było to w pierwszej połowie lat 90. Zadzwonił Heniek. Tekst był krótki: płynie jętka. Jako człowiek młody i narwany poprzesuwałem terminy i jeszcze tego samego dnia wyjechałem na Gwdę. Pierwszy raz na legendarną jętkę. Ponieważ tego roku rójka majówki zaczęła się z początkiem upalnego czerwca, postanowiłem skrócić czas oczekiwania na pierwsze wyloty i spławy łowieniem lipieni.
Tak, zapamiętale nimfując, zauważyłem pod przeciwległym brzegiem zerującego pstrąga. Początkowo robił to niezbyt często, potem z nieprawdopodobną regularnością. Zbiórki przypominały cmokanie lina, albo raczej dużego karpia żerującego na powierzchni. Kapitalny pstrąg sybaryta zupełnie nie zważając na moją obecność ucztował bez umiaru. Był mój !
Ponieważ żerowały lipienie postanowiłem poczekać. Był upał, nie chciało mi się cofać kilkuset metrów by go podejść i wykonać rzut z najdogodniejszego miejsca. Mijały minuty, kwadranse. Ja łowiłem lipienie pstrąg zażerał się spływającymi dunami. W końcu postanowiłem się nim zająć. Zmieniłem miejsce i kiedy byłem gotowy do rzutu, pstrąg przestał żerować. Znikł! Znikł mój rekord!
Bezmiar mojej głupoty przypominał mi się podczas kolejnych wyjazdów na jętkę. Chodziłem skupiony wypatrując spławów. Czasami w bezruchu stałem po kilka kwadransów. Wszystko w nadziei, że usłyszę lub zobaczę spław dużej, tak dużej jak tamta ryby.
Niestety nigdy więcej, wielki, żerujący na powierzchni pstrąg, nie znalazła się w zasięgu mojego rzutu.
A wystarczyło wtedy się skupić i poświęcić czas naprawdę dużej rybie...
Krzysztof
Na początek moja wpadka...
Było to w pierwszej połowie lat 90. Zadzwonił Heniek. Tekst był krótki: płynie jętka. Jako człowiek młody i narwany poprzesuwałem terminy i jeszcze tego samego dnia wyjechałem na Gwdę. Pierwszy raz na legendarną jętkę. Ponieważ tego roku rójka majówki zaczęła się z początkiem upalnego czerwca, postanowiłem skrócić czas oczekiwania na pierwsze wyloty i spławy łowieniem lipieni.
Tak, zapamiętale nimfując, zauważyłem pod przeciwległym brzegiem zerującego pstrąga. Początkowo robił to niezbyt często, potem z nieprawdopodobną regularnością. Zbiórki przypominały cmokanie lina, albo raczej dużego karpia żerującego na powierzchni. Kapitalny pstrąg sybaryta zupełnie nie zważając na moją obecność ucztował bez umiaru. Był mój !
Ponieważ żerowały lipienie postanowiłem poczekać. Był upał, nie chciało mi się cofać kilkuset metrów by go podejść i wykonać rzut z najdogodniejszego miejsca. Mijały minuty, kwadranse. Ja łowiłem lipienie pstrąg zażerał się spływającymi dunami. W końcu postanowiłem się nim zająć. Zmieniłem miejsce i kiedy byłem gotowy do rzutu, pstrąg przestał żerować. Znikł! Znikł mój rekord!
Bezmiar mojej głupoty przypominał mi się podczas kolejnych wyjazdów na jętkę. Chodziłem skupiony wypatrując spławów. Czasami w bezruchu stałem po kilka kwadransów. Wszystko w nadziei, że usłyszę lub zobaczę spław dużej, tak dużej jak tamta ryby.
Niestety nigdy więcej, wielki, żerujący na powierzchni pstrąg, nie znalazła się w zasięgu mojego rzutu.
A wystarczyło wtedy się skupić i poświęcić czas naprawdę dużej rybie...
Krzysztof