• 1
  • 2
  • 3

O skutecznym rad sposobie…czyli jak stać się skutecznym wędkarzem muchowym cz.2 Częstotliwość

Oczywiście praca, rodzina, dom, niedyspozycja czy ograniczony budżet może być barierą w bywaniu na rybach. Jednak nie popadajmy w defetyzm: małżeństwo czy nieformalny związek miewa swoje jasne strony i nie trzeba z tego rezygnować dla dobra naszego hobby,  zapewniam, że da się je pogodzić z łowiecką pasją.

Trochę praktyki:

        Proponuję poszukać w najbliższej okolicy w zasięgu 20 - 40 km od domu łowisk, by raz lub kilka razy w tygodniu, przed czy po pracy moc wyskoczyć na dwie godzinki łowienia. Ja poza dłuższymi wyjazdami staram się być nad wodą kilka razy w tygodniu, zwykle są to krótkie szturmowe wypady, ale dzięki nim jestem na bieżąco, wiem co gdzie się roi, jaka woda, wiem gdzie stacjonują ryby. No i każdy taki wypad daje mi okazję do potrenowania rzutów, zacięć, holu, brodzenia, itd.  Życie rodzinne też nie powinno zanadto na tym ucierpieć, zwłaszcza, że weekendy można wtedy poświęcić fascynującym zajęciom domowym, czy zwiedzaniu galerii handlowych. 

       Byłoby pięknie mieszkać w górach Montany nad szumiącym potokiem pełnym pstrągów, ale jeśli tak się akurat nie ułożyło, to korzystajmy z tego co mamy. Zawsze znajdzie sią jakiś kanał z kleniami, nizinna rozległa rzeka, jeziorko ze wzdręgami czy choćby okoniowa glinianka – jeśli przełkniemy urażona dumę muszkarza oraz wstyd to i nad takim stawkiem można pomachać muchówką dla wprawy. Od czasu do czasu wystarczy zapuścić się kawałek dalej, by dotrzeć do wód pstrągowych i plan treningowy można realizować. Łowienie w trudnych warunkach sprawi, że będziemy mieli okazję doskonalenia techniki rzutu, zacięcia, nabierzemy rutyny w przywiązywaniu much,  organizowaniu się. Takie wypracowane mechanizmy np. sięgania ręką w dobre miejsca na kamizelce gdy doskonale wiemy gdzie co mamy  jest niezwykle korzystne na „poważnych” rybach. Po dwudziestym razie, kiedy ręka nie trafi odruchowo tam gdzie chcemy popadniemy w irytację, a to nie pomaga w koncentracji, gdy naprawdę mamy szansę złowienia okazu.  Sam ostatnio miałem kłopot po przepięciu o kilka cm w inne miejsce obcinaczki na kamizelce. Trudno było wymazać lat nawyku – ciągle jej szukałem oklepując kieszenie i to było mocno frustrujące, zwłaszcza, że chciałem by moja mucha jak najszybciej znalazła się pomiędzy oczkującymi rybami. Największym problemem będzie nabranie doświadczenia w holowaniu dużych ryb … no, ale częstotliwość bywania nad wodą statystycznie podnosi nam szansę tych doświadczeń.  Nie ma siły, matematyka nie kłamie - im częściej jesteśmy na rybach, tym częściej mamy szansę na okaz.

Kiedy już ułożymy sobie w głowach, że na ryby po prostu trzeba jeździć często, by nabrać doświadczeń, to przechodzimy do kolejnego punku.

 

link do 1 części artykułu O skutecznym rad sposobie…, czyli jak stać się skutecznym wędkarzem muchowym, cz. 1

o mnie
Urodzony w Krakowie, podróżnik, fotografik, człowiek słowa pisanego, wnikliwy obserwator mechanizmów społecznych. Z aparatem i plecakiem odwiedził m.in. Indie, Nepal, Sri Lankę, Egipt, Indonezję, Maroko, Tunezję, Turcję, Izrael, Peru, Ukrainę i wiele państw europejskich. W kręgu jego zainteresowań leżą zjawiska kulturowo-religijne oraz piękno otaczającego świata, ale we wszystkich zakątkach globu badał i poznawał obyczaje wędkarskie.     Najwcześniejsze przebłyski pamięci z dzieciństwa ma związane z wędkowaniem. Prawdopodobnie, wcześniej zaczął łowić, niż mówić. W muszkarstwo wprowadzali go Adam Sikora i nieodżałowani Krzysztof Sasuła oraz Piotrek Klimowski. Pierwsze imadło wykonał z drewnianego trzonka od dziecięcych grabek, kolejne, już fachowe wykonał mu ojciec. W wieku 15 lat zaczął wiązać muszki zawodowo i zajmował się tym aż do końca studiów. Wielki miłośnik „kręcenia”, projektant narzędzi, autor wielce ciekawych, muchowych patentów i artykułów wędkarskich. Najczęściej łowi tradycyjnymi metodami muchowymi i te najwyżej sobie ceni, choć gdy jest okazja, sięga po inne taktyki, bo: Quidquid discis, tibi discis
Inne artykuły autora