• 1
  • 2
  • 3

Masowe zawody muchowe, kamyk do bezrybia

Masowe zawody muchowe, kamyk do bezrybia.

Robert Kostecki (Pasłęk)

 

A było tak pięknie na początku Wszelkiego Stworzenia. Bóg dał człowiekowi coś bardzo cennego – wolną wolę, a więc człowiek dobrowolnie może wybierać. Jednak ludzie nadużyli boskiego zaufania i wykreowali się  na egoistycznych panów tego świata.

 

Wędkarstwo

Moim guru wędkarskim stał się Feliks Chynowski. Jak większość prekursorów oraz liderów przedwojennego muszkarstwa polskiego, pochodził z wielopokoleniowej rodziny inteligenckiej. Choynowski był człowiekiem nie pogodzonym z powojenną rzeczywistością. Potępiał pogoń za ilością poławianych ryb. Uważał, że wędkarstwa w rozumieniu łowienia żywej ryby nie można uczynić dyscypliną sportową, ponieważ w wędkarstwie nie powinno być współzawodnictwa w osiąganiu wyników na masową skalę, gdyż konkurowanie i korzyści z tego wynikające doprowadzają do niezdrowej rywalizacji. Aktywność wędkarska Choynowskiego przypadła na czasy jeszcze sporej zasobności w ryby. Dlatego też poruszał on głównie stronę moralno-etyczną wędkarstwa.

Pochylmy się jednak nad aspektami bardziej wymiernymi. Wszystkie łososiowate należą do gatunków bardzo wrażliwych na manipulacje, szczególnie dotyczy to lipienia oraz głowacicy (po upadku na ziemię ślepnie). Z wyliczeń naukowych wynika, że po wypuszczeniu złowionych ryb 10-15% z nich śnie, a w przypadku lipieni wartość ta może sięgać do 20%. Od czasów rozgrywania pierwszych edycji MMP dużo się zmieniło. Kilkakrotnie w ciągu tygodnia wyspecjalizowane ekipy wędkarzy, w celu treningowym, przemierzają kilka wiodących rzek muchowych. W skali roku przerzucają oni ogromne ilości ryb, przeważnie niewymiarowych. Nabyta wprawa w muchowaniu wyczynowym spowodowała, że podczas renomowanych zawodów wędkarskich łowiono grube setki, a nawet tysiące pstrągów i lipieni. Kiedy ryb wymiarowych zaczynało brakować (o innych tego przyczynach w dalszej części artykułu), na czas zawodów organizatorzy zaczęli obniżać ustawowe wymiary ochronne. Jedynym tego powodem jest pogląd, że musi być zapunktowana znaczna liczba ryb, która pozwoli na sprawiedliwe (oczywiście, tylko pod kątem kadry) rozstrzygnięcie rywalizacji. Ostatnio doszło do tego, że wymiar lipienia brany do punktacji ustalono na 20 cm. I niech nikt mi nie mówi, że chodzi tu tylko o przypadkowo złowione rybki, a nie celowe nastawienie się zawodników na ich połów.

Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że do olbrzymiego manka w pogłowiu ryb łososiowatych, potencjalnych tarlaków, także przyczyniają się wędkarze nie zawodniczy, którzy w sposób nadmierny i egoistyczny eksploatują zasoby rzek krainy pstrąga i lipienia. Dla uspokojenia sumienia, to zapewne oni lansują postawę „złów i wypuść”. Owszem, byłoby to zachowanie wskazane, gdyby szła za tym samokontrola, co do liczby wyjazdów na ryby. Bo, co daje samo wypuszczanie, kiedy każda wolna chwila, to katowanie wody.  Grube dziesiątki, a może i ponad setka wyjazdów na ryby w sezonie dotyczy niemałej grupy muszkarzy. Liczba wyjazdów razy ilość skłutych i zestresowanych ryb. Z tego wyliczamy wyżej podany stopień śmiertelności pomanipulacyjnej. Wielu wędkarzom pasuje też bardzo obowiązujący okres ochronny dla pstrąga potokowego. Nie liczy się to, że z uwagi na zmiany klimatyczne do tarła dochodzi już w listopadzie, a nawet w grudniu. Nie liczy się, że samce „pilnują” gniazd tarłowych i w ogóle należało by dać odpocząć rybom. Liczy się to, czy na początku stycznia jest dobra woda i pogoda.

Genetyka

Poszczególne stada zasiedlające odrębne rzeki, a nawet ich dopływy, charakteryzowały się odrębnymi pulami genetycznymi. Stada te z jednej strony wykazywały wysoki stopień polimorfizmu genetycznego, jednocześnie poszczególne stada charakteryzowały się wyraźną odrębnością genetyczną. W chwili obecnej rodzimy pstrąg potokowy i lipień ulegają degeneracji, a nawet wymieraniu, ponieważ brak jest lokalnych stad czystych genetycznie. Spowodowały to zarybienia materiałem pochodzącym z różnych regionów kraju, a nawet zagranicy, które odbywają się już od dobrych kilkudziesięciu lat. W ten sposób dochodzi do mieszania „przybyszów” pochodzących z innych dorzeczy z rybami, które od pokoleń przekazywały potomstwu cechy podążające, a więc przystosowawcze do lokalnych, sukcesywnie zmieniających się warunków środowiska, charakterystycznych dla danego dorzecza.

Przy obecnym systemie użytkowania wód płynących charakteru górskiego i podgórskiego, opartym w głównej mierze na obowiązkowych zarybieniach, dochodzi do  mimowolnego niszczenia odrębności genetycznej poszczególnych stad, poprzez ich dorybianie. Dorybianie materiałem pochodzącym z chowu w ośrodkach zarybieniowych, często od tarlaków złowionych w różnych rzekach lub nawet wyhodowanych od wylęgu do tarlaka w niewoli. Potocznie mówiąc, są to ryby udomowione, gorzej od ryb dzikich przystosowane do lokalnych warunków środowiskowych, gdyż w większości przypadków ich genotypy są odmienne od optymalnych dla lokalnego stada pstrągów potokowych i lipieni.

Zarybienia

Dla znakomitej większości wędkarzy muchowych (i nie tylko) pstrąg oraz lipień są tak pożądanym dobrem, iż uważają, że należałoby zarybiać tymi gatunkami prawie każdy ciek wodny, według ich rozeznania, do tego nadający się. Szczególnie niekorzystne jest tu wpuszczanie ryb na tzw. "żywioł", przez mniej lub bardziej przypadkowych entuzjastów połowów ryb łososiowatych, zwanych ”wiaderkarzami”. Nawet wykazanie, że przed wiekami odnotowano występowanie łososiowatych w danej rzece, jeszcze nie usprawiedliwia tego procederu. Pierwszym, niekorzystnym objawem takich zarybień jest wyżerowanie lokalnej populacji ryb, najczęściej z gatunków objętych ochroną prawną (piekielnic, strzebli, ślizów, kóz, głowaczy). W nieprawidłowo wytypowanej rzece, populacja ryb łososiowatych utrzymuje się na niskim poziomie, pomimo corocznych zarybień, a przy ich braku całkowicie zanika. Pomijam już fakt, ile środków finansowych wydawanych przez dziesięciolecia poszło w przysłowiowe błoto. O taki stan rzeczy trudno obwiniać ichtiologów pracujących w PZW, ponieważ przy obecnie istniejącym, nadmiernie rozbudowanym społecznym systemie zarządzania organizacją, to z reguły niewykształceni wędkarze dyktują, jakimi gatunkami chcą mieć zarybioną daną wodę.

Zabiegi zarybieniowe muszą uwzględniać genetyczną niepowtarzalność poszczególnych populacji ryb. Dopiero tam, gdzie zarybianie jest rzeczywiście niezbędne, należy dorybiać populację materiałem, który jest potomstwem lokalnych ryb dziko żyjących. Ale, żeby do tego doszło, należałoby najpierw ustalić, w których rzekach uznanych za krainę pstrąga i lipienia i w jakim stopniu dochodzi do tarła naturalnego. Pozytywnym przykładem może być tu stan Wisconsin, gdzie tego charakteru rzeki podzielono na trzy kategorie i odpowiednio do klasy samowystarczalności rzeki prowadzona jest gospodarka rybacko-wędkarska (patrz artykuł w „Sztuce łowienia na sztuczną muchę”).

W powojennej historii gospodarowania rybami łososiowatymi w Polsce, takie próby były i są prowadzone. Jednak ich efekty pozostają nadal mierne z uwagi na obstrukcyjne podejście użytkowników i instytucji naukowych do znakowania narybku łososiowatych, a wędkarzy do składania sprawozdań. Oczywiście, brak tu współdziałania z „Wodami Polskimi”, bo po co wykazywać trud w kierunku ustalenia stopnia tarła naturalnego, kiedy dla przedstawiciela Skarbu Państwa liczy się tylko wprowadzenie zadeklarowanej w operacie dawki zarybieniowej, wyliczonej na podstawie oschłych norm zarybieniowych.

Stan środowiska naturalnego

Zanieczyszczenie wód oraz nieprzemyślane przedsięwzięcia hydrotechniczne, powodują zmianę charakteru wód górskich i podgórskich, kurczenie się i ograniczenia w dostępności do odpowiednich tarlisk, co doprowadza do postępującego bezrybia, przede wszystkim obejmującego gatunki łososiowatych.

Do negatywnych oddziaływań na ichtiofaunę reofilną przez pracę małych elektrowni wodnych (MEW), należy wymienić:

- uniemożliwienie swobodnego przemieszczania się, co doprowadza do dekompozycji genetycznej populacji na skutek sztucznie wywołanej izolacji;

- ograniczenie dostępu do tarlisk położonych powyżej spiętrzeń;

- przekształcenie koryt rzecznych powyżej spiętrzeń w stagnujące zalewy (zamulenie, procesy gnilne);

- podwyższenie temperatury poniżej spiętrzeń;

- okresowe wahania przepływów, co powoduje procesy erozji wgłębnej w korycie, zakłóca prawidłowy rozwój ikry oraz wzrost narybku;

- uszkadzanie i zabijanie młodocianych stadiów ryb przez turbiny.

Do tego dochodzą:

- regulacje i odmulanie koryt rzecznych;

- plaga kajakarzy likwidujących zwaliska drzew;

- dzikie pozyskiwanie żwiru i kamieni z koryt rzecznych;

- wyrzucanie odpadów do rzek, itd.

I jak tu żyć w takich warunkach panie Ministrze, pytają ryby łososiowate. Podpowiadam – długo w obiektach hodowlanych, a później krótko w rzecznych „burdelikach”.

o mnie
Inne artykuły autora