• 1
  • 2
  • 3

Brzana na muchę

Proponuję zmierzenie się z brzaną. To męska sprawa. Czysta adrenalin. Brzana to czołg, taran ale i spryt i płochliwość. Najbardziej pospolitym miejscem pobytu są głazowiska i rumowiska żwirowych wlotów. Bardzo często żerują na końcówkach płani, ale są tam o wiele trudniejsze do złowienia. Najlepiej czują się w grubej, szybkiej wodzie, władczo podporządkowując sobie najlepsze kawałki nurtu rzeki. Brzana pola ustępuje tylko żerującej głowacicy. Miałem możliwość obserwacji żerującego stada pod wodą. Było to absolutnie fascynujące.

Brzana potrafi przesuwać nawet spore otoczaki, by wybrać co lepsze kawałki. Jest systematyczna, dokładna, wręcz pedantyczna. Posądzam ja także o silne więzi rodzinne. Brzany są hierarchiczne. Najsilniejsze i największe idą przodem i środkiem, wzruszone dno staje się idealnym żerowiskiem dla młodszych brzan. Najciekawszym spostrzeżeniem była obserwacja naprawdę sporej brzany, która najprawdopodobniej specjalizowała się  w wyszukiwaniu kiełbi i śliżów. Takiej metodyki i sprytu nie obserwowałem u żadnej innej ryby. Ona nie ścigał, nie goniła… ona wręcz pasła się na tych nieszczęsnych rybkach. Jeszcze jedna uwaga, brzana swoje ofiary atakuje do wysokości oczu, nie unosi się do unoszących się nad nią nawet najsmaczniejszych kąsków. To nie szybki lipień, napalony pstrąg czy wszędobylski kleń.

Brzanami na dobre zacząłem się interesować wiele lat temu, początki były bardzo trudne. Sporadyczne brania na nimfę kończyło się najczęściej zerwaniem przyponu. W polaroidach zawsze budziły mój podziw swoim spokojem, majestatem siły. Wielokrotnie obserwowałem, jak przeczesuje kamienie w poszukiwaniu smakołyków. Czasem podpływały prawie pod same nogi, wtedy też podziwiałem jej potężne płetwy i jakby ulotną niby od niechcenia grację w poruszaniu się.

Trochę teorii

        Prędkość nurtu i sposób przepływu nie są w rzece jednakowe. Dogmatem i osią sukcesu jest tutaj zrównoważenie kilku zależności, tj. siły przepływu nurtu rzeki, szybkości prowadzenia i masy przynęty. Uświadomić sobie należy, że w żadnej warstwie rzeka nie płynie ruchem prostoliniowym. Przepływ jest pełen turbulencji. Cała sztuka polega na tym, aby ten ruch w pełni wykorzystać jako element decydujący o braniu a nie liczyć tylko na jednostajnie prowadzoną przynętę która tylko chwilowo znajdzie się w „ograniczonym zasięgu” żerującej ryby. Tenże „ograniczony zasięg” wystarcza do skutecznego połowu pstrągów czy lipieni, jednak brzana wymaga więcej. Z doświadczenia radzę także wykorzystywać każdą możliwość zmiany ruchu naszej przynęty, także jej przytrzymywania. Truizmem byłoby tu pisanie o tym, że pomiędzy szczytówką muchówki a przynętą należałoby mieć linię zbliżoną do prostej i że przynęta musi się znajdować nad samym dnie, dlatego nasze prowadzenie imitacji polegać będzie na lekkim wyważonym przytrzymywaniu zestawu. Zwróćmy uwagę na istotę nabierania doświadczenia w relacji waga przynęty, szybkość nurtu, głębokość łowiska. Dlatego pytanie gdzie, kiedy i jak sprowadziłbym raczej do stwierdzenia obecności brzan, ustalenie bazy i konkurencji pokarmowej, ustalenie przynęty selektywnej i topografii łowiska. Musimy jeszcze dołożyć elementy które nie zależą od właściwej taktyki, ale mają ogromy wpływ na nasz sukces tj: natlenienie wody, temperatura, odczyn pH i co muszę przyznać z doświadczenia – niestety – TYLKO WŁAŚCIWY splot wymienionych elementów przełoży się na świadome i skuteczne połowy brzany.

Metody połowu

       Pamiętajmy, że brzany przemieszczają się w stadzie i nigdy w jednym miejscu długo nie zabawią. Łowiący nie ma zbyt wiele czasu i musi się wykazać niemałą sprawnością, szybko oceniać zaistniałą sytuację oraz równie szybko dostosować przynętę, sposób prowadzenia i miejsce podania. Nie jest to łatwe, bo brzana tylko na chwilę zatrzymuje się na interesującym ją fragmencie rzeki. Wśród metod połowu brzan na muchę wyszczególniłbym dwie, moim zdaniem – najskuteczniejsze.

Połów na wlewach

        Polecam ją szczególnie w lipcu i sierpniu. Sama metoda to pogrubiona klasyczna dolna nimfa. Można powiedzieć, że wystarczy dobrze obciążona larwa jętki czy chruścika i mamy rybę. Jak we wszystkim, tak i w tym stwierdzeniu będzie wiele racji. Jednak najistotniejsze jest podanie nimfy. W przypadku lipienia kanonem jest podanie bez bocznego dryfu, przy pstrągu jest to przytrzymanie, to dla brzany taką regułą jest „martwa strefa” przepływu nad dnem. Tylko tam umieszczona przynęta, będzie w miarę regularnie zakąszana przez ryby. Ja jednak poszedłem dalej, nie interesował mnie przypadek. Chciałem brzany łowić niejako z wyboru. Przechodziłem przez imitacje chruścików, jętek, białych robaków aż wreszcie doszedłem do raków. Ekspansja raków amerykańskich na nasze wody nie oszczędziła nawet wód górskich. Właściwie „ameryki to nie odkryłem”, szyjki rakowe jako przynętę na brzany polecał już Choynowski. Teraz potrzebna była imitacja i tu znowu pomogli Amerykanie ( wszak to ich gatunek). Eksperymenty rozpocząłem od modelu Al’Crayfish... pozwalając sobie na jego modyfikację. Podstawowymi materiałami są brązowo-czarne siodłowe pióra koguta „liliputa”, grafitowa lekko połyskująca folia, rafia, brązowa chenille, lameta ołowiana i hak 6 (2 x long). Wyszła z tego całkiem ciekawa imitacja, zwłaszcza, że wykonywałem ją na odwróconym haku. Wracając do szczegółów, należy właściwie dobrać wagę, to jest ten „złoty środek”. Przynęta MUSI przebywać w martwej strefie, wielkość imitacji pozwala ukryć obciążenie, jednocześnie nie wzbudza nieufności ryb oraz pozwala na stosowanie grubszych przyponów, ponad 0.18mm. Imitacja jest atrakcyjna dla ryb, zwłaszcza większych okazów. Brania są pewne, łatwe do identyfikacji, bardzo rzadko zdarzają się puste uderzenia a odwrócony hak omija większość przydennych zaczepów. Brzany dobrze reagują na imitację raka od sierpnia do połowy września. W innych okresach raczej prym wiodą imitacje chruścików i jętek. Bardzo ciekawą alternatywą są imitacje larw widelnicy i ważek, bardzo skuteczne na duże okazy brzan. Na głębokich wlewach sprawdzają się również nimfy głowacicowe (Poprad, Dunajec, Morava, Becva)

Połów na płani

         Sposób, który został zaadaptowany przypadkiem i dopracowany w kolejnych latach. Polecam go zwłaszcza po październikowych przymrozkach. Zasadniczo przypomina połów na „lekką nimfę pod prąd”. Najwyższą skuteczność przejawiają imitacje larw ochotki ze złotą główką lub lekkim obciążeniem. Sprawdzają się również imitacje chruścików bezdomkowych oraz jętek, w zależności od bazy pokarmowej rzeki. Ważnym elementem jest tutaj przypon, zwłaszcza gdy jego długość jest ok. 1.5 razy większa niż średnia głębokość końcówki płani. Brzany w chłodniejszej wodzie, najczęściej żerują właśnie na samych końcówkach, pobierając małe kąski. Rzuty nie mogą płoszyć żerujących ryb, brzany dość ufnie podchodzą do naturalnie opadającej imitacji, brania są czytelne i pewne. Po jednej złowionej rybie – niestety – najlepiej znaleźć nowe łowisko. Ostatecznie można próbować w innej części płani o ile jest wystarczająco rozległa. Przemieszczać się po płani powinniśmy ostrożnie, zwłaszcza nie przestawiać kamieni, brzany nie uciekną, ale przestaną żerować. Jak sami widzicie…. Nie jest łatwo. To raczej polowanie, ale potwierdzam, że WARTO, bo wypasiona późnojesienna bezlitośnie zweryfikuje nasze umiejętności i możliwości sprzętu

Trochę o sprzęcie

        Muchówka jednoręczna ok. 5-7 AFTMA, linka pływająca ale koniecznie z podkładem. Przypony raczej grube minimum 0.16-0.18mm, czasem nawet 0.22mm. Przynęty to przede wszystkim nimfy. Imitacje białego i czerwonego robaka, chruścika ( z domkiem czy bez), złotogłówki z bażancich i pawich piór. Jednak tym żądnym większej dawki adrenaliny polecam imitacje raczków, larw widelnic oraz ważek. To zawsze działa…

Braniei hol

        Ja uważam, że brzana nobilituje muszkarza. Po zaatakowaniu imitacji, brzana sygnalizuje swą obecność zdecydowanym odejściem, często już na początku, zmuszając nas do oddawania linki. Później najczęściej „siada”, wgryzając się w dno, ale jeśli w ferworze walki, dając się ponieść emocjom, gwałtownie podniesiemy naszą zdobycz ku powierzchni – skończy się to efektownym młynkiem ryby i towarzyszącym im prawie zawsze trzaskiem pękającego przyponu. Naszym sprzymierzeńcem w walce z brzaną jest właśnie sprzęt muchowy, zwłaszcza jego miękkość. Walka przy użyciu delikatnego sprzętu, na długo zapadnie Wam w pamięci. Pamiętajmy, aby nie ustawiać za sztywno hamulca kołowrotka i zmieniajmy przypon, bo często przecierają się na kamieniach lub po prostu o ostrą krawędź płetwy grzbietowej.

Ps…

         Brzana wciąż mnie uczy i inspiruje, zmusza do weryfikacji zdobytych już doświadczeń. Mnie bardzo pomagają gromadzone na przestrzeni lat zapiski. Jednakże po tych wszystkich latach nie odważyłbym się napisać, że już potrafię łowić brzany na muchę. Przyznaję, złowiłem już wiele medalowych brzan, wciąż jednak szukam i sprawdzam swoje własne przemyślenia dotyczące połowu tej przepięknej ryby.

Szkoda, że jest coraz mniej tej ryby w naszych rzekach, a jest to obok głowacicy największa ryba naszych wód. Łowiłem już trocie na Łebie na muchę, głowacice na Popradzie, jednak spotkania z brzana powyżej 2kg NIGDY się nie zapomina. Najpiękniejsze są połowy o świcie, gdy jeszcze ostatnie cienie nocy mgłą snują się nad ołowianą wodą. Czekam wtedy na pierwszy furkot. Wiem wtedy, że są, że już żerują. Cichutko wtedy wchodzę na wlew, wpuszczając przynętę we wsteczny nurt za głazy, czekam kontrolując spływ, czuje dno i … czekam. Wiem, że za chwile nastąpi przytrzymanie i ten jedyny, niepowtarzalny siłowy odjazd.

Na koniec prośba. Nie zabijajcie brzan! Pamiętajmy, że najpiękniejsze ryby są te, którym zwracamy wolność…

Taki obrazek…

            Ciepły, lepki lipcowy świt. Pasemka mgły, snujące się leniwie, pozostały wspomnieniem nocnego deszczu. Pierwsze promienie słońca rozświetliły wschód, chmurny, gęsty od wilgoci. Zapach świeżo parzonej kawy, wymiótł resztki nocy. Coś dziwnego było w powietrzu, coś nieokreślonego, prawie metafizycznego. Po chwili schodziłem ścieżką do coraz bardziej szumiącej rzeki. Było duszno i parno. Usiadłem na korzeniu drzewa, przyniesionym przez majową wielka wodę. Tu poniżej potężnego jazu, krystaliczna rzeka zostawiała wszelkie ślady swojej potęgi, szeroko rozlewała się łagodnymi zakolami, falując w łupkowych żłobieniach szmaragdowym odcieniem. Zmontowałem muchówkę. Czekałem. Szum rzeki zawsze przynosi mi ukojenie. Myślę, że to nawet miłość i to odwzajemniona. W oddali zostawiłem codzienność, tu mogłem o niej zapomnieć. Tu nawet kawa smakuje inaczej. Już dostrzegam uwijający się na płyciznach narybek, beztroski, swawolny ale i czujny. Nad głową ciężkie nabrzmiałe chmury rwały swe podbrzusza o wierzchołki zalesionych wzgórz. Było w tym coś złowrogiego ale i fascynującego zarazem – nawet nie umiem tego opisać – bo jakie słowa oddadzą wyobraźnię natury? Można je przenieść na papier w metaforach, można starać się je odwzorować pędzlem, ale zawsze będzie to tylko kopia na własny użytek, To po prostu trzeba chcieć zobaczyć, nasycić się tym po kłębki nerwów, poczuć każdym zmysłem. Trzeba umieć kochać, aby choć odrobinę zrozumieć siebie i otoczenie.

Z pudełka wyjąłem nimfy. Systematycznie , długimi rzutami obławiałem obrzeża wlotów płani. Nagle w ciszy rozległ się pierwszy furkot, który poniósł się echem jak zew na łowy. Już zacząłem dostrzegać lusterka młodzieży nad ciemnym dnem, już wiem, że ruszyły całą szerokością jak wataha wilków. Teraz tylko pozostaje je przechytrzyć. W polaroidach widziałem te złote, muskularne, potężne, pełne majestatu brzany ,jak unosząc się nad dnem rozpalały wyobraźnie. Już nieraz przekonałem się , że wystarczył jeden nieudany rzut, aby przestały żerować. Zalegają wtedy na dnie i żadna siła nie zmusi je, by uganiały się za pokarmem. Trzeba tą chwile przeczekać, bez ruchu, bez rzutu. Teraz też czekałem. Kolejny furkot mnie prawie przestraszył ale wiedziałem, ze moje szanse rosną. Przepuściłem zestaw granicą płycizny i głębokiej wody. Pierwsze branie było mocne. Zacięcie i ostry , nieznoszący sprzeciwu odjazd pod prąd wywołał uśmiech. Tak! To lubię, nawet uwielbiam ten pierwszy atak, tę niepewność… Doświadczenie jednak robi swoje. Po chwili uwalniam ok. 60cm brzanę i czekam aż odsapnie i sama odpłynie. Kolejne branie zaskoczyło mnie, nieczęsto się zdarza aby tak szybko sprowokować kolejną rybę ze stada, ale teraz chwila skupienia, hol na granicy wytrzymałości przyponu i kolejna 60-tka ląduje w podbieraku. Przewiązuję nowy przypon i prowokuję szczęście kolejny raz… atak ryby zmusza mnie do wejścia na głębszą wodę, by nie pozwolić jej przetrzeć przyponu o ostre krawędzie granitowych głazów. Jest większa, idzie głęboko, czuję jak pyskiem ryje w żwirowym dnie próbując pozbyć się muchy. Nie daje rady, ląduję dobrą 70-tkę w podbieraku… w takich chwilach chciałbym przytulić świat, pocałować naszą planetę w same czoło! Cudowne uczucie spełnienia! Kuszę los, kolejne branie przeczy logice i doświadczeniu, ale jest pewne, silne, zatracam poczucie czasu, łowię, holuję, cieszę się jak dzieciak. Zaczyna mi świtać w głowie, że przytrafiło mi się coś wyjątkowego, COŚ, co zdarza się w bajkach! Kolejne brania przynoszą brzany w przedziale 40-55cm. Postanawiam zmienić miejsce. Schodzę niżej do szybkiego przelewu pośród głazów, tam zawsze miałem brania, nawet podczas słabego żerowania ryb. Wchodzę głęboko, na granice nurtu. Brania nie ustają, więc zaczynam kombinować i wykorzystywać sytuację do weryfikowania swoich przynęt. Ryby żerują jak w amoku, próbuję zrozumieć chwilę. Takiego zachowania brzan jeszcze nie spotkałem. Robi się coraz ciemniej mimo wstającego dnia. Ciężkie chmury jakby chciały rozgnieść wzgórza, kłębią się, wznoszą by po chwili opaść swą szarością pośród coraz bardziej zamazanych  drzew. Brzany żerują, co chwilę widzę błyskające złotem dno, majaczą w ciemniejącej wodzie grafitowe cienie… Kolejny raz zmieniam przypon, sycę się zrządzeniem losu. Czuję radość. Głębię doznań, szczęście…

Postanawiam wrócić na pierwszą miejscówkę. Pierwsze przepuszczenie zestawu przynosi kolejna 60-tkę, gdy ją wypuszczam, dostrzegam cień… bardzo długi cień. Zjawa? Miraż? Przywiązuję imitację która przyniosła mi dziś najwięcej brań. Dwa przepuszczenia zestawu nie przynoszą upragnionego ataku. Przykładam się, udaje mi się poprowadzić muchę granicą nurtu i… znów nic! Teraz to już jest dziwne… Zmieniam imitacje na cięższą wersję, nimfa muska żwir, czuję jak przeskakuje po otoczakach i… NIC! Przeczesuję główny nurt, choć zdaję sobie sprawę, że w takich miejscach brzany rzadziej atakują, nie są tak szybkie jak pstrągi. Zaczynam prowadzić imitacje na dłuższym sznurze, aż do wypłycenia, ale moje starania wciąż nie przynoszą efektu. Wychodzę na brzeg, przewiązuję cały przypon, układam go z żyłek w inny sposób, bardziej wydłużam. Brzany wciąż żerują. Wiem, że gdzieś tu jest mój sen. Widziałem ducha tej rzeki. Kolejne przepuszczenia zestawu, ale napięcie mięsni i natłok myśli nie pomagają w skupieniu. Schodzę parę kroków w stronę wypłycenia, zaczynam łowić we wstecznych prądach. Zaczep wyrywa mnie z rozmyślań… Jaki zaczep?! Ryba bez mojego zacięcia płynie pod prąd. Próbuję ją zatrzymać ale jej siła nie znosi sprzeciwu. Majestat, spokój i pewność tej brzany budzą mój szacunek i obawę. Ryba trzyma się głównego nurtu i dna. W takiej chwili moja muchowa 8-ka wydaje się witką wierzbową. Pozwalam brzanie na niewiele, wiem, że jeżeli ryba ma w dobrej kondycji wrócić do swojego świata, walka nie może trwać zbyt długo. Zmuszam ją do spłynięcia z prądem. Nie podoba się jej to, wściekle atakuje, widzę jak trze pyskiem o otoczaki. Podnoszę rybę znad dna, aż muchówka trzeszczy. Brzana przewala się pod powierzchnią i zaczyna uciekać z nurtem. Teraz i ja muszę się pospieszyć, bo nastroszone głazy nie pozwalają mi na wiele. Znów czuję jak ryba zalega na dnie, odpoczywa, staram się kolejny raz wyciągnąć ją pod powierzchnię. Przychodzi mi to z trudem. Ryba zaczyna młynkować i trząść pyskiem, rozbryzgując wodę, nie pozwalam jej zanurkować. Wierzę w sprzęt, doświadczenie i „zimną krew”.  Jeśli do tej pory się nie zerwała, nie przetarła żyłki, to moje szanse rosną. Wchodzę w nurt, na ile pozwalają spodniobuty, teraz walka na „krótkim dyszlu” – wóz albo przewóz. Pierwsza próba podebrania ryby nie powodzi się, brzana odchodzi, nawracam ją, ryba wchodzi głowa do podbieraka… podnoszę, przytulam do siebie. Cały jestem mokry, nie zauważyłem nawet jak zaczął padać deszcz. Wychodzę na płyciznę. Brzana się uspokaja, ciężko dyszy na płytkiej wodzie. Mierzę, dwa razy wychodzi mi 96cm!!!

Deszcz pada, szarobure niebo jakby chciało zasłonić cały świat. Ukryć tajemnicę i ducha tej rzeki. Patrzymy na siebie, ja z dumą i radością, ryba z obawą. Głaszczę ją po grzbiecie. Powoli odprowadzam na głębszą wodę, pysk kieruję w stronę nurtu. Trzymam za trudny do objęcia dłonią trzon ogona. Ustawiam jej pysk pod prąd rzeki. Brzana się ożywia, ale zostaje ufna przy mnie. Chwilo trwaj! Wiem, że jeszcze chwilę i wyrwie mi się, odpłynie i oboje wrócimy do swoich światów. Na razie, ciężkimi kroplami deszczu, liczymy sekundy. Brzana odpływa powoli, przystaje nad dnem na granicy nurtu, lekko falując ogonem. Odpoczywa, dochodzi do siebie. Czekam, aż odpłynie. Po chwili znika jak duch czeluściach szmaragdowej głębiny. Nie sposób już łowić. Ręka boli, dostrzegam poluzowaną przelotkę muchówki. Imitację chowam do portfela… już nigdy żadnej ryby nie złowi. Będzie pamięcią, częścią tajemnicy i piękna życia. Wracam pełen wiary i nadziei, że jeszcze kiedyś spotkam królową mojej rzeki. Deszcz padał dalej.

Pozdrawiam

Kazimierz Żertka

Cieszyn

o mnie
Inne artykuły autora