• 1
  • 2
  • 3

Wczoraj wyszedłem nad Rzekę

Jeszcze mrok, kapiący gwiezdnym pyłem snu. Wkoło cierpki chłód świtu. Rozkoszuję się porannym rozgadaniem ptaków. Chwila sprawia, że te wszystkie "muszę", "powinienem" przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, jakby rozsypały się kroplami ciężkiej rosy.

Bezwietrznie. Zapach pierwszych tegorocznych traw. Wiem, że to ucieczka. Gwałtowne poszukiwanie. Popatrz - jakie to dziwne - potrafimy wytłumaczyć siły grawitacji, zrozumieć wyższą matematykę ale nie pojmujemy równania na ciepło dłoni, czy na blask zakochanych oczu. Choć jednocześnie znamy każdą najmniejszą niewidzialną cząstkę budowy człowieka, nie pojmujemy, że można kochać bezwarunkowo i bezgranicznie. Można pomyśleć, że nasza wielkość jest w naszej miłości i w jej sile twórczej, że doświadczeniem poznania i nauki przyswojonej w ciągu życia, jest mecenasem zrozumienia. Lecz wystarczy zachwianie małe albo cierpienie tak bolesne, że tracimy wiarę w siłę umysłu, zdającego się być motorem najmniejszego czynu. Codzienność stara się mówić, że życie boli ... boli? Przecież tak naprawdę to tylko taka „gra”. Codzienność bombarduje nas wyuczonym obłędnym, medialnym głosem i wiem, że i Ty codziennie wydychasz jego treść ale to przecież tylko inni ludzie, szczerzą obrazowo swoje myśli...

Człowiek jest jak muszelka miotana wszechogromem bezmiaru morza i powietrza. Tak... tego nie można brać na siebie, to tylko mgła, niech przechodzi przeze mnie.

Tu i teraz. Dotykam chmur, dotykiem żywym, namacalnym jak pocałunek kobiety. Wkoło rozłożył się las, Buczyna i świerk. Wystrzelił szczytami w niebo. Żyję. Jestem. Gorycz klęsk snuje wątpliwości, ale w tym kipiącym potoku dnia, po głazach obrzeżonych zmienną okoliczności, spod kamienia wystrzałem pod prąd, skaczą niczym bystrookie pstrągi - myśli.

Ubieram spodniobuty. Rzeka pełna chłodu, pieniąca się kłębuszkami bieli i mgły na przelewach. Składam muchówkę, wiążę widelnicę, to pewne, niezawodne. Odludnieję. Za chwilę słońce wzejdzie z rozchylającego swe płatki zawilca. Tylko szum rzeki i świst sznura. Widzę jak nurt znosi przynętę w głęboką burtę brzegową. Nimfa zapada w czeluść, napinając zmysły jak postronki. Poprawiam sznur. Atak i złość ryby zlały się w jeden pulsujący, wibrujący ciężar. Wygięta wędka i sznur prujący wodę wskazuje kierunek ucieczki. Ryba prze dołem, głęboko. Czuję niepewność. Wchodzę głębiej, lodowata woda wyrywa z odrętwienia, ryba zaskakuje sprytem. Czuję otarcia sznura o skały, jakby były gorzkimi kroplami zwątpienia, powoli wypełniającymi myśli. Płań przy burcie jest długa. To dobrze.  Myśli zagęszczają sekundy, tylko przetrwać pierwszy zryw. Czas osłabia wszystko, każdy węzeł, każde łączenie, wręcz czuję fizycznie skowyt duszy, gdy sznur, przypon, kolejny raz ocierają się o kamienie. Nagły nawrót ryby sprawia, że tylko jakimś szóstym zmysłem uratowałem kolejne chwile. Znów durne, ogłupiałe myśli próbują zasiać niepokój... Czuję, że też odpoczywa, zbiera siły, osiadła w nurcie, nie reaguje na moje zaczepki. Też czekam - czy to już teraz Czas zaczyna być moim sprzymierzeńcem? Kolejna ucieczka nie jest już taką furią, raczej zdziwieniem, że w ten piękny dzień ktoś założył pułapkę. Przy nawrocie zagarniam rybę podbierakiem, jeszcze nie wierzę. Po chwilach, gdy żelazna obręcz w piersi wręcz dusiła oddech i rytm serca, mam pstrąga. Patrzę na ten oliwkowy, usiany czarnym groszkiem gruby grzbiet i srebrzące się boki, okraszone karminowymi kropami jak groszówki. Piękno i majestat...

Czy to chór aniołów? Szczęście?

Pstrąg ciężko oddycha. Kładę go na płytkiej bystrej wodzie, pomagam, ryba odzyskuje wigor. Jeszcze chwila i odpływa do głębiny. Uśmiecham się, wypuszczając go do własnego świata. Chowam głęboko sfatygowaną larwę widelnicy, blisko serca. Gdzie jej miejsce. Kolejny przyjaciel.

Wstaje nowy dzień.

Słońce, ostre jak nóż, przebija się przez nieśmiałą zieleń traw, głaszcze dolinę promieniami. Życie toczy się po kamykach rzeki. Czas płynie miarowo, nieustannie, w tym wszystkim istota ludzka jest tak podobna do muszli, bywa biała, czarna, wielka i krucha, aż staje się skruszała w swej postaci miotanej ogromem wszechobecnych mórz. Skrywa życie w sobie lub jest pusta jak niezamieszkały dom i bez względu na to, czy perły rodzi z siebie, czy też tylko jest trwa w łańcuchu wielkiego koła życia, zapatrzyłem się…

Kazimierz Żertka

Cieszyn, marzec 2023r.

o mnie
Inne artykuły autora