• 1
  • 2
  • 3

Pierwszy listopad

Pierwszy listopad

W życiu każdego z nas niektóre dni są ważne, czasem nie dostrzegamy ich wagi, dopiero pryzmat czasu, przeżyć weryfikuje je i szufladkuje w naszej pamięci. Taki też i był tamten dzień.

Listopad. W drodze na łowisko jego milczenie podszyte cierpieniem nie budziło nadziei. Nawet ten dzień był cały jakiś taki milczący. Słońce ciężko, w długich cieniach zmęczone krążyło nad koronami drzew obdartych z liści.

Rzeka też zmatowiała, pełna była tej ołowianej ciężko ści... to nie była ta lekkość wiosny czy zawadiackie ciepło lata. Nurtem płynęły liście, ich gruba warstwa tonęła na zakolach i spowolnieniach. Zimny, przenikliwy chłód odstręczał od brodzenia. On też się męczył, często odpoczywał. Przysiadał na kamieniach. Obserwowałem człowieka bez nadziei...

Dopiero pierwsze branie wyrwało go z tego stanu. Holuje. Ostrożnie. Lipień ląduje u jego stóp. Jakby zmalał, już nie walczy. Poddał się. Wziął go w dłonie i to był pierwszy uśmiech tego dnia. Lipień dotknięty ciepłą dłonią a może w odpowiedzi na jego uśmiech odzyskał wigor. Delikatnie odpięty z uwięzi żwawo powrócił do ciemnej, wydawało się bezdennej rzeki. Teraz nawet słońce wyjrzawszy zza całunu mgły rozświetliło ciepłem dolinę. Wystawił twarz do słońca. Już nie był smutkiem...był ból ale nie smutek. Rzuty nabrały gracji, rzeka ożyła. Emocje zagęszczały czas. Na ziemistej twarzy pokazał się rumieniec, gdy kolejny lipień pięknym saltem umknął z taką chytrością podanej nimfie. Speszyło go to. To zawsze budzi żywą reakcję i pełną mobilizację sił. To już nie był zmęczony człowiek. Dostrzegłem w nim tak dawno niewidzianą przebiegłość myśliwego. W tej jednej chwili powróciło wszystko, co w nim od dawna podziwiałem. Piękna to była metamorfoza. Znów szybkie ruchy nastolatka, uśmiech, rubaszne docinki przetkane radosnym uśmiechem. Siorbanie gorącej kawy z metalowego kubka. Kolejny fragment rzeki był jakiś inny. Nawisy drzew uwolnione spod ciężaru liści dopuściły miejsca, które latem były nie do obłowienia. Sprężył się wkładając w rzuty wszystko, i kunszt i doświadczenie i... serce. Czuł, że to tu, teraz nastąpi realizacja tajemnicy. Przestałem łowić. Są takie chwile, gdy lubię patrzeć. Takie chwile wymagają wtedy od nas pełnej koncentracji by nic nie uronić z ich magii i niepowtarzalności. Wszystko wtedy wydaje się nieistotne. Patrzę. Jakaś cząstka mnie zazdrościła mu teraz. Rzuty jakby wykonywane tajemną siła raz za razem trafiały tam gdzie myśli. Jest! - wyrwało mi się ... jego muchówka wygięta w pałąk i sznur tnący nurt z siłą lokomotywy mówiły same za siebie. Ależ siła! Potęga! Dobrze... końcówka sznura zatacza koła. Widzę błyski pod powierzchnią. To matowe srebro kardynała. Nad powierzchnię wystaje prawie płetwa rekina! Piękny... mnie nie dane było dzisiaj przeżycie tego co się przytrafia niektórym raz na całe życie. Zazdrościłem mu. Szczerze, ale z radością. Jednemu z nas wyszło. Temu, którego droga dobiega kresu. Sprawiedliwie. Jedna ze sprawiedliwości losu. Takie przyjemne uczucie braku pomnażania sukcesu. Widzę w jego oczach strach, skupienie i podziw. Oczy się śmieją. To oczy człowieka, który marzył...i marzenie się spełniło. Znieruchomiał. Tylko hol. Spokojny. Trudno opisać targające wtedy człowiekiem odczucia. Mózg wypełniają wszystkie doświadczenia, cała wiedza wypełnia wszystkie myśli... Adrenalina pulsuje. Ciepło zalewa skupione ciało. Podchodzę z podbierakiem. Żyłka cienka.... za cienka na tego potwora. Delikatność i kruchość w konfrontacji z brutalną walką o życie. Jest! Jest w podbieraku. Na jego twarzy szeroki uśmiech, błyszczące oczy... płytki, szarpany oddech. Opiera się o mnie ręką. Przeżywa...jeszcze adrenalina zagęszcza krew. Przegryza pastylkę nitrogliceryny. Trzęsące się ręce. Dla mnie ważny jest ten błysk w oku. Jego radość. Poklepuje mnie po ramieniu....krótkie słowo - dziękuję.... Wychodzimy na brzeg. Podaje mu jego lipienia. Piękny. Dostojny samiec. Ciężko oboje łapią powietrze. Mam przez chwile wrażenie jakbym obu wyjął z wody. W jego spracowanych dłoniach wygląda jeszcze okazalej....

- Wiesz... to moje życie... ten świat... znów jest taki jakim chciałbym go zapamiętać...W tej chwili król to przy mnie pętak!....Jeszcze raz dziękuję!

Tych parę słów a wtedy były dla mnie ważniejsze niż wszystko inne.

Ten człowiek żył. Lipień też żył. Odpłynął żegnany radością naszych oczu.

- teraz możemy wracać do tego najpiękniejszego ze światów.....

W drodze powrotnej to był inny człowiek. Człowiek, który żył radością. Odżyły wspomnienia, wspólne historie, przeżycia, które wydawało mi się stanowiły dla niego rozdział zamknięty.

To wszystko żyło.

Kiedy to było. Nie tak dawno. Tylko ta czarna jama w ziemi. Czarne postacie. Czarne wstążki. Garść rzuconej ziemi. Tylko tyle. Tylko....

Uczmy się szanować życie, bo jest takie kruche. Warto poznawać ludzi... bo tak szybko odchodzą.

Kazimierz Żertka

Cieszyn

                       

o mnie
Inne artykuły autora